Ja widzę optymizm... ale z łyżką dziegciu. Poza nie jest jakoś tak przeraźliwie entuzjastyczna, aczkolwiek powinno się dotrzeć w finale do szczęśliwego zakończenia. Lub przynajmniej higienicznego. Toń jest rzeczywiście płynem, ale coś tak srebrzyście jest, więc może (nie musi) jest to opowieść o niezłomnej sile przetrwania, pobudzanej rtęcią (w niektórych gminach nazywanej Mercurym lub rzadziej: Fredy’m). A wtedy... no cóż... docieramy do szołbyznesu, gdzie jak wiadomo ciężko jest. Excellent.